Do niedawna wyobrażałem sobie Harley’a jako nieporadny jednoślad służący głównie do jazdy na wprost. Jakie miłe zaskoczenie spotkało mnie, kiedy ja spotkałem się z Road Glidem.
Klasyk? Legenda? Kultowy motocykl? Tak, również ale to chyba już zostało powiedziane. Dla mnie Harley-Davidson Road Glide to przede wszystkim miłe zaskoczenie i dużo więcej frajdy, niż można by się spodziewać.
Do niedawna nie wiedziałem, o co Wam wszystkim z tymi Harley’ami chodzi. Przecież to choppery, na których rider to taki trochę Syzyf. No bo kiedy już się nieco rozpędzi, okazuje się, że robi za spadochron. Tego rodzaju motocykle wydawały mi się zupełnie nieprzydatne do innych celów, niż cruis-owanie po długich i prostych jak drut międzystanowych Wujka Sama.
Okazuje się, że Road Glide mimo swoich prawie 2,5 metra długości równie skutecznie zagina miejską czasoprzestrzeń, co np. supermoto. Wiem, bo po spotkaniu z kolegą jeżdżącym na tym ostatnim, okazało się, że kilka przecznic będziemy jechać w tym samym kierunku. Tak samo jak każde spotkanie kibiców Legii z Wisłą, czy Niesiołowskiego z Kurskim, również i nasze skończyło się potyczką.