Nasi dziadkowie i rodzice, wychowani na dawnych wartościach, nie patrzą zbyt przychylnie na życie bez ślubu. Konkubinat kojarzą wyłącznie z patologią, co jest bardzo krzywdzącym stereotypem. Taki styl życia wybiera jednak w Polsce coraz więcej par. Sprawdź, co musisz wiedzieć o byciu w związku partnerskim.
Dawniej w rodzinach głęboko wierzących, konkubinat wiązał się z ostracyzmem i pogardą. Nawet wśród tych bardziej liberalnych katolików uchodził za pewną patologię lub coś gorszego i mniej wartościowego niż ślub. Postrzeganie związków nieformalnych zmieniło się jednak na przestrzeni lat, zyskując szerokie grono zwolenników. Szczególnie wśród młodszych przedstawicieli naszego pokolenia. Oto wszystko, co trzeba wiedzieć o życiu w związku partnerskim.
Konkubinat dawniej
Kiedyś parom bez ślubu było trudniej o akceptację w ich otoczeniu. Nawet związki z rozwodnikami wywoływały dawniej pewien niesmak. W społeczeństwie, którego większość deklarowała nie tylko przynależność do wiary chrześcijańskiej, ale też aktywne jej praktykowanie, ślub kościelny był naturalną konsekwencją związku mężczyzny z kobietą. Jako jeden z sakramentów świętych wpisał się na dobre w codzienne życie Polaków. Ci, którzy z jakiegoś powodu nie zdecydowali się na niego, byli postrzegani przez większą część społeczeństwa jako margines. Wstydziła się też ich rodzina, która namawiała do zaślubin. Nie daj Boże, jeśli para taka decydowała się na potomstwo. Dzieci z nieślubnego łoża, jak zwykło się je nazywać, miały trudno już na starcie i bywały obiektem szykan i docinek całego sąsiedztwa. Choć czasy na szczęście się zmieniły, w niektórych z nas cząstka tej mentalności jest wciąż żywa.
Jak jest dziś?
Obecnie dla wielu rodzin ślub wciąż jest czymś, bez czego związek mężczyzny z kobietą nie ma prawa trwać. Co prawda, nastąpiły pewne rozluźnienia obyczajowe, na przykład w kontekście przedmałżeńskiego seksu, ale już posiadanie nieślubnych dzieci nie wchodzi w grę dla wielu osób. Nawet dla tych, których poglądy są dużo bardziej liberalne, niż ich rówieśników żyjących 30 czy 40 lat temu. Większość z nas ma w gronie swoich znajomych przynajmniej jednego kumpla, którego do ślubnego kobierca przekonała wpadka. Takie sytuacje dobitnie pokazują, że wstyd przed konkubinatem wciąż jest w niektórych głęboko zakorzeniony. Często bowiem uznajemy “życie na kocią łapę” za coś gorszego i mniej wartościowego dla dziecka, niż rodzice połączeni węzłem małżeńskim.
Rewolucja obyczajowa
Ku uciesze wielu Polaków, możemy obserwować w naszym kraju stopniową liberalizację życia. To właśnie dzięki temu coraz przychylniej patrzymy na związki nieformalne, rozwody czy samotne macierzyństwo. To pojęcie jest jednak bardzo złożone i zahacza również o kwestie stopniowego odchodzenia od kościoła. Dotyczy zmian w kontekście moralności, ale także postrzegania religii przez pryzmat jej udziału w polityce państwa. Nie bez wpływu jest też powszechny dostęp do internetu, dzięki któremu różne informacje docierają do nas szybciej niż kiedyś. Do życia w konkubinacie przekonują nas często również kwestie ekonomiczne. Najczęściej chcemy bowiem, żeby ślub wiązał się z weselem. Dziś mając na jednej szali nowy samochód lub wkład własny do kredytu mieszkaniowego, a na drugiej ślub i huczne wesele, bo innego robić nie wypada, często wybieramy to pierwsze. I w zasadzie niczego złego w tym nie ma.
Plusy i minusy
Życie “na kocią łapę” ma swoje korzyści, ale i niedogodności. Decydując się na związek nieformalny zazwyczaj godzimy się z tym, że partnerka zostaje przy swoim panieńskim nazwisku. W różnych sytuacjach może to rodzić pewne problemy. Nawet jego zmiana nie spowoduje, że nasz związek nabędzie mocy prawnej małżeństwa. Z tej sytuacji wybrnąć można odpowiednimi upoważnieniami, pełnomocnictwami i oświadczeniami o wspólnym wychowywaniu dzieci. Ważne są też kwestie spadkowe. Małżonka dziedziczy zawsze. Partnerka już nie. Jeśli chcemy się więc zabezpieczyć, musimy sporządzić testament. Nie będziemy mieć też możliwości wspólnego rozliczenia się z podatku dochodowego.
To główne niedogodności. A co z plusami? Przede wszystkim mamy świadomość tego, że jesteśmy razem nie dla przysięgi przed Bogiem czy świadkami. Trzyma nas nasze oddanie sobie nawzajem i zaangażowanie. To daje pewne unikalne poczucie wolności, ale i większej odpowiedzialności. Możemy też sporo zaoszczędzić na ślubie i weselu. Unikniemy też sądowych spraw rozwodowych, które bywają ciężkie emocjonalnie i finansowo. Rozstanie w przypadku związku partnerskiego nie wymaga bowiem podejmowania takich kroków.
Związek partnerski a szczęśliwa rodzina
Nic nie stoi na przeszkodzie ku temu, aby żyjąc bez ślubu, tworzyć szczęśliwą rodzinę. Dzieci nie odczują same z siebie, że ich rodzice trwają w konkubinacie. Jedynie środowisko, w którym przebywają, może je w jakiś sposób stygmatyzować. Niezależnie jednak od tego, czy decydujemy się na posiadanie potomstwa w małżeństwie czy nie, przysługują nam takie same prawa i obowiązki, jak mamie i tacie “po słowie”. Również kwestie spadkowe są tu precyzyjne. Dzieci zawsze dziedziczą po ojcu i matce. Podstawą rodziny powinna być miłość i chęć trwania razem. Niektórzy ślub traktują jako zabezpieczenie, dodatkowy czynnik, który chronić ma przed jej rozpadem. A powinno to przecież wywodzić się z nas samych. Nie ma niczego gorszego od trwania w toksycznym związku tylko dlatego, że przed Bogiem obiecywaliśmy sobie bycie razem do grobowej deski.
Choć postrzeganie związków partnerskich ulega obecnie zmianie, słowo “konkubinat” wciąż nie kojarzy nam się zbyt dobrze. Duży wpływ ma na to zapewne fakt, że przywodzi raczej na myśl raporty policyjne z domowych interwencji niż wizję szczęśliwej rodziny z dziećmi. Jest to jednak krzywdzący stereotyp, który nie ma odniesienia do rzeczywistości. W Polsce bowiem wiele par żyje w zgodzie bez ślubu i ma się świetnie. Papierki nie mają bowiem znaczenia, jeśli dwójkę ludzi łączy prawdziwa miłość i oddanie. Jeśli tylko będą one obecne w naszym życiu, możemy stworzyć idealną rodzinę. Niezależnie od tego, czy staniemy na ślubnym kobiercu.